poniedziałek, 19 maja 2014

Epilogue

"She sought death on a queen-sized bed
And he had said darling your looks can kill,
So now you’re dead"




- Po prostu powiedź mi, gdzie on jest. – Ton jej głosu ze wściekłego przeradzał się w błagalny, gdy rozmowa z Louisem nie przynosiła żadnych efektów. Siedziała już prawie godzinę w tym szarym pomieszczeniu bez okien, z jednym policjantem stojącym cicho pod ścianą dla bezpieczeństwa.
Minęły trzy dni od kiedy policja aresztowała doktora Louisa, ciotka Georgia wyjechała, by przygotować się na pogrzeb córki, a Harry zniknął bez śladu. Fay nie wierzyła, by tak po prostu ją opuścił. Nie po tym wszystkim przez co razem przeszli. Do tego ta notatka od Louisa…
- Fay, ile razy mam ci powtarzać. Nie wiem, gdzie jest Harry. – Mimo irytacji, doktor wciąż brzmiał spokojnie. Wyglądał nawet, jakby relaksował się podczas tej rozmowy.
Miała ochotę płakać, ale wiedziała, że łzy w niczym jej teraz nie pomogą.
- Wiedziałeś, że zniknie, więc nie próbuj mi teraz wmówić, że nie masz pojęcia dokąd poszedł! – Podniosła głos, chociaż wcale tego nie planowała. Policjant za nią obruszył się odrobinę, ale ostatecznie nic nie powiedział. Miał za zadanie jedynie pilnować, by Louis nie zrobić nic głupiego podczas odwiedzin.
- A skąd ta pewność, że Harry cię opuścił? O Liamie też tak mówiłaś…
Fay oddychała głęboko, starając się uspokoić. Doktor Louis wzruszył ramionami. Wyglądał, jakby nie mógł sobie wyobrazić lepszej rozrywki od wyprowadzania jej z równowagi.
- Tego już mi nie wmówisz – warknęła. – Gdzie. On. Jest?!
- Nie wiem.
Zapadła chwila milczenia, podczas której Fay desperacko próbowała wymyślić coś, co zmusiłoby Louisa do powiedzenia prawdy. Łzy, które wstrzymywała od początku rozmowy ostatecznie wygrały i jej wizja momentalnie staje się rozmazana.
- Dlaczego on? Dlaczego akurat on, Louis? – Szloch zniekształcił jej słowa. Przez chwilę na twarzy doktora widnieje współczujący uśmiech.
- Może on nie był z tobą szczery? Może podczas, gdy ty myślałaś, że Harry pomaga tobie, on pomagał komuś innemu? – Jego słowa nie miały sensu, a jednak Fay przeczuwała, że jest w nich ukryta ważna wskazówka.
- Co masz na myśli? – zapytała, ścierając zły z policzków, chociaż wciąż napływały nowe.
Louis jedynie wzruszył ramionami.
Harry pomagał komuś innemu? W jakim sensie? – myślała Fay. – Ostatecznie mógł pomagać samemu sobie. W końcu przyznał, że był w niej żałośnie zakochany, więc zdobycie jej zaufania mogło być dla niego pewnym wyzwoleniem, prawda? Bo komu innemu chciałby pomagać Harry? Ciotce Georgii? Nie, ciotka Georgia nienawidziła Fay. Więc może Blair? Ale Blair nie miała z tym nic wspólnego. Nie powiedziała jej nawet o swoich przypuszczeniach co do tego, kto jest mordercą… Nagle ja olśniło.
- Masz na myśli siebie? – Fay prawie prychnęła śmiechem, wypowiadając te słowa.
Wyobraziła sobie, jak Harry miałby współpracować z doktorem Louisem.
Rozbawiło ją to, jak desperacko Louis potrzebował uwagi. Robił już wszystko, byleby tylko podtrzymać grę, która dawno się skończyła. Tym razem Fay nie da się w nią wciągnąć. – Musisz być jeszcze bardziej szalony, niż wszyscy podejrzewają, jeśli myślisz, że ci w to uwierzę – powiedziała, starając się nie roześmiać.
Louis ponownie jedynie wzruszył ramionami, uśmiechając się dokładnie tak, jak podczas ich spotkań w gabinecie, kiedy wydawało jej się, że mężczyzna próbuję jej pomóc.
- Nic nie powiesz? – Jego milczenie zdenerwowało ją jeszcze bardziej od słów, które wypowiedział.
- Obawiam się, że czas wizytacji już się kończy. – Usłyszała za sobą głos policjanta i odwróciła się szybko, sprawdzając czas na dużym zegarze nad drzwiami. Nie mogła zostać dłużej nawet gdyby chciała, bo spóźniłaby się na pociąg do Leeds. Pogrzeb Blair miał się zacząć za kilka godzin.
- Już idę – szepnęła, ścierając ostatnie łzy i wstając z metalowego krzesła. Rzuciła Louisowi nienawistne spojrzenie i wyszła z pomieszczenia, zabierając z podłogi na korytarzu małą walizkę, w której spakowała rzeczy na kilka dni, które miała spędzić u ciotki. Widocznie kobiety były skazane na taki rodzaj odwiedzin.
* * *
- Więc co planujesz? – Liam stał tuż obok niej, podczas gdy czterech postawnych mężczyzn, prawdopodobnie wujków Blair, wkładało jej trumnę do dziury w ziemi na małym, wiejskim cmentarzu niedaleko Leeds. Fay westchnęła.
- Wrócę do domu. Będę czekać na Harry’ego…
Zignorowała ból w piersi, który pojawił się, kiedy uświadomiła sobie, że Harry nie przyjechał na ceremonię. Nie chciała przyznać się przed sobą, że w głębi ducha liczyła na to, że chłopak pojawi się przynajmniej na pogrzebie swojej siostry. Mógł porzucić ją, ale nie porzuciłby Blair. Chyba, że nie wyjechał z własnej woli?
- A co jeśli nie wróci? – Głos Liama znów przebił się ponad cichym pochlipywaniem kobiet, stojących niedaleko Fay.
- Nie będę próbować się zabić, jeśli o to pytasz. – Fay próbowała posłać mu rozbawione spojrzenie, ale nie pozwalały jej na to spuchnięte oczy. Nie płakała przez Blair. Niestety. Płakała, bo uświadomiła sobie, że przez ostatnie kilka miesięcy przeszła przez prawdziwe piekło, a jednak nie wyciągnęła z tego żadnej wartościowej lekcji. Wciąż była sama. Wciąż płakała z byle powodu. Wciąż nie potrafiła żyć w tym wielkim, pustym domu, który, jak pułapki, gromadził wspomnienia.
- Otworzę pensjonat – szepnęła pod nosem. – Pieniądze po rodzicach powoli mi się kończą, a ja i tak nie mam co zrobić z tak dużym domem…
- To dobry plan – Liam pokiwał głową. Złapał jej rękę, chociaż nie poczuła jego dotyku.
- Pomożesz mi? – Podniosła załzawione oczy, wpatrując się w jego przystojną twarz. To śmieszne, że po tym wszystkim, co się wydarzyło, Liam pozostał jedyną stałą rzeczą w jej życiu. To śmieszne, bo oboje wiedzieli, że tak nie powinno być. Że to było chore.
Dobrze, że jesteś – pomyślała, nie mając odwagi, by powiedzieć to na głos.
Liam wygiął kąciki ust w delikatnym uśmiechu, czytając jej w myślach.
- Zawsze.


 __________________________